Wyspy Gili, czyli najbliżej do raju

0

Pulau yang indah (Wyspa która jest piękna)
Bersih pantainya  (Plaża jest czysta)
Nggak ada polusi(Nie ma skażenia)
Dan polisi (I policji)

To pierwsze słowa piosenki lokalnego reggae bandu, Richard D’Gilis, traktującej o wyspach Gili, położonych przy zachodnim wybrzeżu Lomboku. Z roku na rok przyciągają rzesze turystów i zapewne trudno jest znaleźć kogoś, kto planując podróż po Indonezji o owych wyspach by nie słyszał ba! Nie planował ich odwiedzić! Takie małe „indonezyjskie Phuket”. Jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Azji południowo-wschodniej. A co w nich specjalnego?

Jeszcze kilkanaście lat temu, było to miejsce gdzie lokalni mieszkańcy żyli sobie spokojnie, łowiąc ryby i strącając z palm, kokosy, których akurat tu nie brakuje. Z biegiem czasu, na wyspę zaczęli ściągać australijscy hipisi, w poszukiwaniu wymarzonego miejsca, który mogliby uznać za swój raj, cieszyć się wolnością i nie zamartwiać niczym więcej jak zapełnieniem brzucha. Czasy te minęły bezpowrotnie. Jak sytuacja wygląda po 20 latach?

Mała, mieszcząca ok. 30 osób łódka, sunie po krystalicznej wodzie w stronę największej z wysp Gili, Trawangan. Nie da się nie zauważyć euforii wśród turystów, podniecenia wywołanego faktem, że oto dobijamy do tego sławnego miejsca. Regularnie kursująca lokalna łódź to opcja dla backpackerów, kiedy ci z grubszym portfelem wybierają szybkie motorówki. Łódki oczywiście kursują bez rozkładu, uzbiera się pełna łódź, wtedy odbijamy od brzegu. Przed odpłynięciem, dostajemy propozycję kupienia wszystkiego od okularów, aż po grzyby. Full serwis.

Dopłynęliśmy. Ledwo zeszliśmy na biały piasek, a lokalni naganiacze rozpoczęli bombardowanie propozycjami noclegowymi, ale co prawdą jest, nie są tak nachalni jak w innych częściach Indonezji, grzecznie i z uśmiechem dziękujemy. Mocnym punktem wyspy jest zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. Można się po prostu przejść, wynająć rower, albo wziąć taksówkę napędzaną silnikiem parzystokopytnym, małe wozy zaprzęgnięte w konie, nadają miejscu wiejskiego klimatu.

Baza noclegowa jest bogato rozbudowana, od tanich homestay po resorty Spa, my jednak zdecydowaliśmy się na najtańszą możliwą opcję, jako że przyjechaliśmy żeby poszaleć a nie spać. W takich małych hotelikach panuje specyficzny klimat, po okolicy przechadzają się lokalni Rasta z uśmiechem od ucha do ucha, a z głośników sączy się indonezyjskie reggae. Właściciel powitał nas u progu i zaproponował skromny pokój, jak tylko dotarła do niego wiadomość o nowych gościach, ni stąd ni z owąd, na stół spadł woreczek z tajemniczymi egzotycznymi ziołami, „dla was specjalna cena!”. Uśmiech wszystkich dookoła uzasadniony

Jak wiadomo, posiadanie jakichkolwiek zabronionych substancji w Indonezji, kończy się bardzo źle, przykładowo, możemy spędzić minimum 10 lat w resorcie o nienajlepszym standardzie. Pod tym względem Gili jest wyjątkowym miejscem. W niezliczonych pubach można kupić drinki zmixowane z halucynogennych grzybów jak i inne używki. To jest to o czym śpiewał Richard, nie ma policji. I mam wielką nadzieję, że tak zostanie na zawsze, bo tutaj nikt nikomu nie może zrobić krzywdy ba! Jeśli ktoś wda się w bójkę, bądź zostanie przyłapany na kradzieży, lokalni mieszkańcy takim delikwentem chętnie się zajmą i wydalą z wyspy. Nie mogą oni pozwolić na to aby na wyspę spadło złe słowo, wpłynęło by to znacznie na turystykę, a co za tym idzie, na życie lokalnej ludności dla której turyści są tym czym dla ryby woda.

I tak lekko podekscytowani, z uśmiechem na twarzy, wabieni zapachem z przydrożnych stoisk z krabami, ośmiornicami, langustami i świeżymi rybami, przechodzimy na „nightmarket” czyli jadłodajnie dla ubogich „plecakowiczów”! Wszystkie posiłki po cenach lokalnych i zapełnić kichę można nawet za 3zł!

Wieczorami, knajpy pękają w szwach, zwłaszcza na weekendy, kiedy prócz tłumów turystów z całego globu, dołączają także ludzie z Lomboku, gdzie z życiem nocnym jest bardzo krucho. Pijackie konwersacje o sensie życia, tańce i muzyka ustają przed godziną 4 rano, kiedy odzywa się głos muezina nawołującego na poranną modlitwę. Nie można zapominać, że rdzenni mieszkańcy wyspy to muzułmanie. Trzeba to respektować.

Wody oblewające wyspy Gili to znakomite warunki do nurkowania i podziwiania podwodnego życia, które jest niesamowicie bogate. Liczne szkoły nurkowania umożliwiają zdobycie licencji PADI i zobaczenie takich okazów jak rekiny, płaszczki, żółwie i wiele innych rzadkich gatunków.

No dobra, wszystko tak ładnie i kolorowo, chciałoby się powiedzieć, że to już, raj odnaleziony, ale..jak każde miejsce cieszące się popularnością ma swoje minusy. Ale to moje subiektywne odczucia.

Backpackerski klimat wyspy powoli przestaje być widoczny, na rzecz turystów, którzy z wielkim zacięciem ciągną swoje walizki po piasku w stronę wymarzonego..hotelu. Co raz więcej ludzi w podeszłym wieku, kręcących nosami na widok szalejącego młodszego pokolenia. Także rodziny z dziećmi, myślę że nie jest to zbyt trafiony pomysł aby przyjeżdżać tu ze swoimi pociechami. Nie chciałbym, żeby moje dziecko oglądało powykręcanych ludzi na pigułach. Turystyczny tłok jest tak duży, że indonezyjskie uśmiechnięte twarze stanowią mniejszość przy tych naburmuszonych z zachodu. Motorówki i łodzie przypływające tutaj z godziny na godzinę, doprowadziły już do poważnego uszkodzenia przybrzeżnych raf koralowych, z których zostało niewiele, a i snorkeling nie ma większego sensu. Ceny także pozostawiają wiele do życzenia, budżetowi podróżnicy mają tutaj coraz ciężej, chociaż myślę, że to wciąż taniej niż nad Bałtykiem

Jeśli wyżej opisane miejsce pasuje nijak do waszego wyobrażenia o raju, do dyspozycji są jeszcze dwie mniejsze wysepki tuż obok. Gili Air i Meno są tym czym Trawangan, tyle że bez tłumów turystów i z większą liczbą ludności lokalnej. Czas jakby się zatrzymał, infrastruktura jest bardzo uboga, ale za to mnóstwo miejsca do biwakowania. Rafy koralowe tak kolorowe i żywe, do tego pływające tu i ówdzie żółwie i mnóstwo ryb, piękno wodnego świata w całej okazałości. Zakaz robienia głośnych imprez, a więc cisza i spokój spotykająca się z szumem fal i śpiewem ptaków, nie zapominając o reggae i UŚMIECHNIĘTYCH rastamanach!

Dodaj komentarz